wtorek, 26 maja 2015

Dla kogo prawo jazdy...?


Prawie każda osoba, która przychodzi na kurs czuje radosne podniecenie i nie może się doczekać, kiedy otrzyma upragniony dokument.

Zdobywaniu praktycznych umiejętności towarzyszą silne emocje, niecierpliwość, zranione ambicje, szczególnie u osób, które mają naturę perfekcjonisty. Każdy chciałby już od razu wszystko umieć, a jest to fizycznie niemożliwe, ponieważ nauka jazdy to proces, który - jak z samej definicji wynika - musi jakiś czas trwać. W mózgu musi powstać nowa ścieżka neuronowa. Trzeba więc nad nią popracować spokojnie i cierpliwie.
Niezadowolenie z siebie, które często pojawia się podczas nauki, zakłóca konstruktywne myślenie i zdolność do współpracy z instruktorem. A współpraca jest najważniejsza - przed instruktorem postawione są ważne zadania :

  1. musi nauczyć kursanta patrzeć na drogę oczami kierowcy, 
  2. musi rozwiewać wszystkie jego wątpliwości, 
  3. musi pomóc w przyswojeniu określonych umiejętności,
  4. musi przytoczyć możliwe zagrożenia.
Nie ma tu miejsca na "Róbta, co chceta" jak u Owsiaka...
Zawsze robimy, co możemy.

Większość młodych osób bardzo dobrze sobie radzi. Często przychodzą na kurs mając już za sobą jakieś drobne doświadczenia.
Niektórzy mają nieprzeciętne zdolności - z tymi jazda jest prawdziwą przyjemnością, ale zdarzają się też osoby, które nie mają talentu w tym kierunku. Z nimi praca jest bardziej wymagająca, ale zwykle daje więcej satysfakcji. Pamiętam dziewczynę, która bardzo słabo sobie radziła przed egzaminem, a w pracy czekała na nią nowiutka czerwoniutka toyota yaris. Może zdała egzamin, bo już do mnie nie wróciła.
A na egzaminie - jak już pewnie wiecie - trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu.
I niektórzy mają...a później boją się wyjechać na drogę...i lepiej, żeby nie wyjeżdżali...lepiej, nie tylko dla nich.

Umieją, nie umieją...lecz zawsze bardzo chciałyby umieć...zdać egzamin i jeździć...
Zdarzają się jednak takie osoby, które nie lubią jeździć. Na kurs przyszły, bo mama kazała, bo koledzy z klasy robią prawko, bo w pracy potrzebne itp.... i wiadomo - jak się czegoś nie lubi, robi się coś bez entuzjazmu - to nie może wychodzić dobrze.
Mam prawo jazdy trzydzieści parę lat...i wciąż lubię jeździć. Zawsze lubiłam.
Pewnie dlatego trudno mi zrozumieć kogoś, kto nie lubi.
Jak ktoś nie lubi jeździć - nic dziwnego, że mu nie wychodzi, że musi się długo uczyć.
Są to efekty braku pasji i zaangażowania.
Zupełnie niezrozumiałe są dla mnie natomiast sytuacje, kiedy ktoś nie lubi jeździć, a wychodzi mu dobrze. Sprawnie rusza, spokojnie przyspiesza, ładnie zatrzymuje i parkuje. Mało tego - bez problemu ogarnia drogę, zasady pierwszeństwa, ewentualne zagrożenia. Intuicyjnie - jakby już kiedyś - w poprzednim wcieleniu był dobrym kierowcą.
Przyjdzie mi chyba uwierzyć w reinkarnację.
Taka jest moja Ola - uparcie twierdzi, że nie lubi jeździć, że nie będzie jeździła, że mama kazała... Bardzo miła i sympatyczna osoba, bardzo przyjemnie się z nią jeździ....więc jakoś mam do siebie pretensje, że nie potrafię jej zarazić swoją miłością...
Ale na ostatnich jazdach stwierdziła, że może kiedyś pokocha...jeżdżenie...
Może już kocha, tylko jeszcze tego nie wie.
Z miłością tak czasem bywa, że nie zdajemy sobie sprawy z jej istnienia.
Tego jej życzę...i żeby szczęśliwie zdała egzamin na prawo jazdy.
Bo umie jeździć...a prawo jazdy powinno być dla tych, którzy umieją jeździć.
I potrafią myśleć na drodze.
A o tym, co się dzieje na naszych drogach przez bezmyślność najlepiej mówią statystyki. Bardzo dosadnie opisała to w swoim blogu Hanna Bakuła - obrazowo i niezwykle celnie, dlatego pozwolę sobie przytoczyć :
Kto zajmie się kierowcami, którzy w jednym ręku mają peta, w drugim komórkę i skręcają w lewo? Udowodnione jest, że gadanie w czasie jazdy, to jak jeden promil. Absolutnie nikt nie przestrzega przepisów, bo nikt za to nie karze. Może by kupować paint balle i strzelać na światłach w auta ślicznotek, które mają przedłużone wszystko zamiast rozumu i na sekundę nie przestają gadać jednocześnie sortując doklejone rzęsy?
Myślę, że wszyscy zauważyli, że przeciętny kierowca wykonuje, jak Zombi, następujące czynności. Wsiada do auta. Szuka komórki. Zapala silnik. Wykręca numer. Wrzuca wsteczny. Komórkę umieszcza na ramieniu. Przytrzymuje podgardlem, cofa poruszając ustami, co znaczy, że się dodzwonił. Już jest na ulicy. Nareszcie może sobie spokojnie pogadać, a często popalić, a i zakąsić, a na pewno żłopnąć redbulika. W swoim mikrokosmosie nie specjalnie myśli o czymkolwiek....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz