poniedziałek, 31 sierpnia 2015

A to był mój książe....




Znalezione obrazy dla zapytania most zakochanych paryż kłódki

To będzie może nie na temat...chociaż...na pewno spójne z "kochamy..."
A później się okaże, że również z "jeździć"...
Kilka lat temu byłam na zjeździe absolwentów z okazji 25-lecia matury, w moim rodzinnym mieście oddalonym od Szczecina o circa 300 km. 
Było fantastycznie...takie nostalgiczne spotkania mają swój niezaprzeczalny i niepowtarzalny urok. Frekwencja dopisała - nasza stara klasa prawie w pełnym składzie, podobnie klasy równoległe. Wychowawczyni, wówczas porządnie po 70-tce, w doskonałej kondycji psychicznej - zwracała się do swoich bylych wychowanków po imieniu - zupelnie inaczej niż w czasach szkolnych, kiedy wywoływała nas zazwyczaj po nazwisku. Towarzysze licealnej niedoli uśmiechnięci, zadowoleni, 
w retrospektywnej scenerii - niezmienione twarze z pokaźnym dorobkiem na silnych barkach. Aż miło popatrzeć. Piękni, młodzi i bogaci (proszę się nie śmiać). 
Była część oficjalna, część kameralna i rozrywkowa, wspaniale zorganizowana przez naszą koleżankę. Tym cenniejsza uroczystość, że niedługo po tym nasza wychowawczyni pożegnała się z tym światem i jeszcze jeden nasz profesor.
Lecz ja właściwie nie o tym chciałam pisać. Otóż na tym zjeździe moja najbliższa licealna koleżanka odnowiła znajomość z naszym licealnym kolegą...znajomość, która wkrótce przerodziła się w zażyłość, trwającą szczęśliwie do dzisiaj.... z perspektywami na następne lata. To a propos "kochamy".
A później - zaczęło się jeżdżenie,,,na początek - Paryż.. najelegantsze miasto świata, w którym nawet dzieci mówią po francusku, że powtórzę za H. Bakułą...gdzie jada się w restauracjach, w których wino ma prawie sklepową cenę, a cudowne jedzenie kosztuje niewiele więcej niż gotowane w domu. To miasto, które działa jak balsam. Podobno czuje się tam jakiś niewyjaśniony metafizyczny zapach - wszystko jaśnieje, smutki opadają i można się wychylić w stronę przygody. To zapewne jakaś kosmiczna energia, jakieś czakramy sprawiają, że nagle, problemy przestają mieć znaczenie i poruszasz się z większą energią i wrażliwością. 
 I tak w Paryżu - mieście miłości, przepychu i elegancji zaczęła się życiowa przygoda moich przyjaciół, jak podejrzewam - poprzedzona przez pierwsze paryskie romantyczne uniesienia. Nie mogło być inaczej
A potem zaczęli realizować swoje podróznicze pasje zwiedzając każdego roku różne interesujące miejsca w Europie. I nie tylko w Europie...w zeszłym roku byli na niesamowitej wyprawie w Peru. 
Ich historia jest dla mnie cudowną optymistyczną bajką.
I nieważne, że nie wszędzie pojechali samochodem.
Jeżdżą, bo kochają....jeździć, podróżować, zwiedzać, poznawać świat, ludzi, inne kultury...
A nade wszystko kochają siebie nawzajem...i to jest piękne.
Jako ciekawostkę dodam, że narzeczony mojej koleżanki chodził razem ze mną do przedszkola i w przedstawieniu o Kopciuszku - ja byłam Kopciuszkiem, a on księciem...
I po latach wspomina, jak bardzo go dziwilo, że musiał do mnie powiedzieć :"jak lekko tańczysz złotowłosa księżniczko", a ja miałam ciemne włosy....
On już wtedy wolał blondynki...




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz